Jak (nie) być Apostołem Dobrych Relacji?
Często pytam społeczność Szkoły Dobrej Relacji o aktualne problemy nauczycieli i nauczycielek. Jednym z najczęściej pojawiających się jest ten na temat nieprzyjaznego środowiska w pokoju nauczycielskim. Jedna z nauczycielek napisała do mnie: „Robię, co mogę, żeby relacyjnie uczyć i dobrze traktować dzieciaki, ale inni nauczyciele stosują metody ze średniowiecza. Gdzie bym nie pracowała, to środowisko zawsze jest niechętne do wprowadzania zmian”. Bardzo współodczuwam z tym poczuciem samotności i pewnie też czasem bezradności. Ale czy jestem za tym, by w szkole pełnić funkcję Apostoła Dobrych Relacji?
Czy głoszę „relacyjną ewangelię”?
Kiedy zajęłam się tematem budowania relacji w edukacji, szybko otrzymałam w internecie miano „tej nawiedzonej od relacji”. Wzbudziło ono we mnie rozbawienie. Głównie dlatego, że zupełnie obca życiowo jest mi rola „apostoła” – mam poczucie, że nikogo nie muszę do niczego przekonywać. Sama jestem pewna, że dobrą edukację buduje się tylko w oparciu o pozytywne więzi. Od nich trzeba wychodzić, jeśli chce się mówić o jakimkolwiek wpływie w uczeniu się i nauczaniu. Staram się raczej nie „nawiedzać”, a proponować – pokazuję, co sprawdza się u mnie, jak rozwiązuję pewne problemy i zachęcam do otwarcia się, zaciekawienia tym, co mam do przekazania. Jeśli ktoś zainspiruje się moimi doświadczeniami – wspaniale, ale nic na siłę.
Możesz zapytać: „no ok, ale czy czasem nie masz poczucia, że chciałabyś zmieniać szkolną rzeczywistość szybciej i żeby inni przy wprowadzaniu pewnych zmian bardziej z tobą współpracowali?”. Pewnie, że czasem mam takie marzenia i myśli, ale moje prawie 20 letnie doświadczenie pracy w szkole nauczyło mnie, że po pierwsze zmiany wprowadza się powoli – metodą ewolucji, a nie rewolucji. A po drugie – dobrze wiem, gdzie leży moja strefa wpływu – przede wszystkim pod tablicą. To właśnie tam mogę najwięcej – w gestach i słowach kierowanych do moich uczniów/uczennic; w propozycjach aktywności podczas zajęć; w rozmowach, podczas których uwspólniamy znaczenia – ja staram się zrozumieć młodych ludzi, a oni mogą czerpać z moich doświadczeń i mojej perspektywy. To właśnie tam dzieje się najwięcej i tam zachodzi zmiana świata na lepsze. Do tego, by działać pod tablicą nie potrzebuję wsparcia, akceptacji, współpracy moich współpracowników – jestem tylko ja i moi uczniowie.
O czym warto pamiętać, gdy chcemy (nie) być Apostołami Dobrych Relacji?
Główną tezą mojego artykułu jest to, że ludzie mają prawo, by działać w szkole według tego, co uważają za słuszne i pracować z dziećmi i młodzieżą najlepiej jak umieją. Jestem przeciwna zmienianiu ludzi na siłę albo zmuszaniu ich do rozwoju. Jednocześnie już na samym wstępie chcę zaznaczyć, że mój szacunek do różnych sposobów działania wyklucza jednak działania na szkodę ucznia/uczennicy. Przemoc w jakiekolwiek formie – fizyczną czy psychiczną należy tępić, zgłaszać, usuwać. To nie podlega dyskusji, a wedle raczkujących w szkołach Standardów Ochrony Małoletnich – to podlega paragrafom. A zatem – na pewne zachowania nie ma zgody. Poza tymi przypadkami – ludzie mają prawo działać tak, jak uważają za słuszne, a nasza apostolska rola raczej zaburza niż wspiera budowanie dobrych relacji. Jak wychodzić z roli Relacyjnego Apostoła?
- Po pierwsze – odpuśćmy. Odpuśćmy własną potrzebę zmieniania innych ludzi. Rozumiem oczywiście potrzebę przynależności i współpracy – sama bardzo dbam o ich zaspokojenie, ale ponad to kieruję się zasadą: „moja wolność kończy się tam, gdzie zaczyna wolność drugiego człowieka”. Głęboko wierzę, że szkoła to może być przestrzeń wolności i że nie ma jednego sposobu uczenia i wychowywania. Tak jak wielu jest uczniów, tak wielu różnych nauczycieli oni potrzebują. Dlatego, właśnie, gdy ktoś działa inaczej niż ja, najpierw uruchamiam ciekawość, chęć zrozumienia jego sposobu działania, a dopiero potem decyduję czy biorę coś dla siebie z tego sposoby, czy nie. Zwróć uwagę na sens ostatniego zdania – „decyduję, czy biorę coś dla siebie”, a nie „decyduję, czy chcę zmieniać drugiego człowieka i nawracać na jedyną słuszną drogę działania”.
-
Po drugie – zaufaj kompetencjom i umiejętnościom drugiego człowieka. Ja wiem – bardzo byśmy chcieli, żeby wszyscy działali tak jak my, wtedy szkoła to byłoby cudowne miejsce, gdzie młodzi ludzie czuliby się bezpiecznie i wszyscy rozwijaliby się i uczyli w poczuciu szczęścia i satysfakcji. Ale wierz mi – że wcale nie chodzi o to, by do takiego stanu prowadziła tylko jedna (nasza) droga. W systemie szkolnym działa tak wiele czynników i naprawdę nie ma jednej recepty na różne tego systemu bolączki. Ludzie, którzy z Tobą pracują – są po studiach, mają jakieś doświadczenia, w jakiś sposób rozwijają się. Wychodzę z założenia, że każdy robi swoją robotę najlepiej jak potrafi. Ufam umiejętnościom ludzi, a w sobie mam dużo pokory – nie zawsze mój osąd jest słuszny.
-
Jeśli już chciałabym coś podsunąć – raczej podsuwam niż narzucam, sama działam, robię, pokazuję, przedstawiam – jeśli ktoś ma ochotę – może sobie coś ode mnie wziąć, ale nie oczekuję, że przyjmie moje rozwiązania bezkrytycznie. Ja robię swoje – ze swoimi klasami, w ramach moich zajęć i działań. Gdy przyjmujemy wobec innych rolę nauczyciela – często rodzi to opór – jako trenerka wiem na ten temat sporo, ale mam narzędzia, by z takim oporem sobie radzić. W szkolnej codzienności warto utrzymywać relacje partnerskie, a nie traktować kolegów i koleżanki, jak tych, którzy „nie wiedzą”, „nie potrafią”, a my – oświeceni nauczyciele przekażą im prawdę objawioną. Działajmy, róbmy swoje. Zapraszajmy swoimi działaniami do podróży w nowe – ale nikogo na tę ścieżkę nie zaganiajmy batem.
-
Jestem uważna na swoje emocje – gdy chcielibyśmy, by wszyscy robili jak ja (stosowali ocenianie kształtujące, budowali dobre relacje, nauczali metodami aktywnymi), a inni pozostają nieczuli na moje zachęty – wtedy może rodzić się we mnie frustracja, poczucie zawodu, złości. Te emocje to sygnał, by się zatrzymać i przyjrzeć o jakich niezaspokojonych potrzebach te emocje mi mówią. Co mogę z nimi zrobić? Z kim mogę porozmawiać, żeby było mi z nimi łatwiej…
A jak przyjmować zmiany, które są nam narzucone?
OK, wiemy już, by nie być Apostołami Relacji i nie narzucać jedynej słusznej wizji innym nauczycielom. Ale w szkole niestety bardzo często mamy sytuację, gdy „góra” (szeroko rozumiana) nasuwa NAM rozwiązania, które są nam obce i z tymi zmianami jest nam trudno. Jak sobie radzić w takich sytuacjach? Myślę, że warto dać sobie dużo empatii, bo bycie w zmianie jest bardzo trudne. Drugą kwestią jest przegadywanie zmian z innymi, ale dobrze, jeśli są to rozmowy, które pozwalają nam złapać dystans, a nie takie, które nakręcają nas przeciwko zmianom. Jeśli natomiast zmiany są naprawdę trudne do przyjęcia, warto rozmawiać z innymi, by wzniecić energię pozytywnej krytyki i wypracowania dobrych rozwiązań.
Jak Wam z moimi przemyśleniami? Jestem przekonana, że moja perspektywa to tylko część układanki, dlatego tak bardzo jestem ciekawa Twojego głosu i przemyśleń. Pomogło Wam jakoś to, co napisałam? Napisz w komentarzu albo w wiadomości – co o tym myślisz? (szkoladobrejrelacji@gmail.com).
Zostaw komentarz