Język żyrafy, a tutoring – o roli emocji w relacji tutoringowej.

Szeroko rozumiany tutoring kojarzy się zazwyczaj z hasłami takimi jak: rozwój, zaangażowanie, zmiana, praca nad sobą, odkrywanie potencjału czy wyznaczanie i realizacja celów. Jednak istotą tutoringu jest zawsze indywidualny i bezpośredni kontakt między tutorem i jego podopiecznym. W takim kontakcie podstawą muszą być emocje. Jakie jest ich znaczenie? Jakie możliwości daje skupienie się na nich? I czy istnieją ograniczenia w wykorzystywaniu emocji podczas komunikowania się i budowania relacji?

Gdzie kryją się emocje?

Obecność emocji to warunek konieczny za każdym razem, gdy chcemy dokonywać zmian w życiu własnym, czy inicjować te zmiany w życiu naszych podopiecznych. Z odwoływania się do nich nauczyciele często rezygnują - podczas zajęć lekcyjnych często „chowają się” za programem, ignorując procesy grupowe, jakie pojawiają się wśród uczniów, ale także ignorując emocje, jakie przeżywa każdy uczeń pojedynczo. Emocje i idące z nimi zmiany w postawach tak trudno przecież zoperacjonalizować, zamienić w cele lekcji, a potem sprawdzić stopień ich realizacji. W związku z tym główna część pracy wychowawczej dokonuje się poza zajęciami, podczas wycieczek, wyjść, działań pozaszkolnych, czyli wtedy, gdy dzięki współdziałaniu i luźnym interakcjom tworzą się prawdziwe relacje. To daje też możliwość stworzenia sytuacji, w których uczeń staje przed wyzwaniami (różnego typu), w których musi wyjść ze strefy komfortu, gdzie musi poczuć destabilizację, by potem wejść na wyższy poziom rozwoju. Za każdym razem towarzyszą mu emocje. Rolą nauczyciela/tutora jest animowanie takich sytuacji, a następnie wspieranie tutee we wszelkich trudnościach, a tym samym w przeżywanych przez niego emocjach.

Atmosfera... nastawienie...

Podczas takich działań szkolnych, pozaszkolnych i podczas indywidualnych spotkań tutora z tutee bardzo istotne znaczenie odgrywa atmosfera. Zadaniem tutora jest sprawić, by była to atmosfera dojrzałej przyjaźni, pełna szacunku i zaufania. Taka, w której tutor podąża za emocjami młodego człowieka, nazywa je, dookreśla i wspólnie z tutee nadaje im znaczenie. Czy wiek tutee może odgrywać tu jakąś rolę? Z własnego doświadczenia wiem, że w pracy z młodszymi dziećmi mamy tendencję, by emocjom dziecka nie ufać, ignorować je albo oceniać… Jest to związane z wizją, że relację z młodszym dzieckiem należy kształtować bardziej dyrektywnie. Zresztą zdarza się, że dzieci same sygnalizują, iż oczekują raczej „pokierowania”, a nie wyłącznie podążania za emocjami… Myślę, że istotą dobrej relacji jest znalezienie złotego środka pomiędzy kierowaniem a niedyrektywnym podążaniem za tutee. W każdym przypadku najistotniejsza jest efektywna komunikacja. Emocje odgrywają w niej kluczową rolę.

Na początku zatem najistotniejsze jest „pozytywne nastawienie”. Brzmi banalnie, a jednak to podstawa w relacjach międzyludzkich w ogóle, ale też we wszystkich najnowszych trendach w edukacji i wychowaniu. Zarówno w ocenianiu kształtującym, w mentoringu, w rodzicielstwie bliskości czy NVC – wszędzie tam wyjść musimy od pozytywnego nastawienia do naszego partnera w dialogu – bez różnicy czy jest dzieckiem, nastolatkiem, czy dorosłym. Relacji nie zbudujemy na nastawieniu negatywnym, podejrzliwym, niechętnym. Myślę, że wszelkie uczucia, jakie pojawiają się w kontakcie, powinny być podporządkowane temu imperatywowi. Oczywiście nie chodzi o to, by w imię pozytywnego nastawienia i dobrej relacji ignorować własne emocje (jako tutora) albo negatywne emocje tutee, ale też nie można pozwalać sobie na to, by emocje nas „zalewały” (zwłaszcza w odniesieniu do tutora). Istotne dla komunikacji będzie unikanie emocjonalnego fałszu, ale też profesjonalne moderowanie emocjami, na przykład za pomocą komunikatu „ja”.

Emocjonalny warsztat

Zatem zgoda na różnorodne pojawiające się w nas emocje, ale też coś więcej – szczególne otwarcie się na drugą osobę, empatia. W odniesieniu do relacji tutoringowej rozumiałabym ją jako chęć wczucia się w sytuację podopiecznego; współodczuwanie, tryb ciekawości drugiej osoby; chęć głębokiego zrozumienia, o co może chodzić. Jednocześnie nienarzucanie odczuć, a dopytywanie, uściślanie… Dobrze pasuje tu ciągłe zadawanie sobie pytania: „co jest w tobie /we mnie żywe?”.  Za tym pytaniem idzie naturalna tendencja do obserwowania emocji własnych, ale przede wszystkim emocji tutee, skupienie na nich, nienarzucanie łatwych interpretacji; ważne jest każdorazowe podejmowanie próby dojścia do tego, co w środku. Służy temu skupienie podczas rozmowy, naprawdę uważne (a zarazem wyważone) dopytywanie, czasem dawanie „lustra”, parafrazowanie i odzwierciedlenia („widzę, że się uśmiechasz…”).  Takie bezustanne podążanie za emocjami drugiej strony jest wyczerpujące, ale zapewnia „odpinanie się” od ścieżki, którą ma się w głowie, od własnych pomysłów, nadinterpretacji. W efektywnej komunikacji musi istnieć ciągła otwartość na drugiego; emocje są wtedy rodzajem kotwicy – one nas zatrzymują w miejscu. Pozwalają usunąć oceny, osądy, krytykę…

W tej sferze bardzo inspirująca jest dla mnie teoria i praktyka Marshalla Rosenberga. Język żyrafy staram się stosować na co dzień w pracy z uczniami, a ponieważ pracuję z klasami maksymalnie 14-osobowymi mogę praktycznie z każdym wchodzić w indywidualny kontakt i budować bliskie relacje. Podczas takich spotkań bardzo trudno czasem nie narzucać własnych interpretacji, otworzyć się na rzeczywistość młodego człowieka i jego sposób przeżywania. Ważne jest także to, by „nie zawieszać się” wyłącznie na uczuciach i tylko je obserwować. Rosenberg mówi zresztą o czterech krokach: obserwacja (bez wartościowania), uczucia, potrzeby, prośba. Na potrzeby pracy z tutee odwracam nieco ten schemat i nie tyle mówię o swoich potrzebach i emocjach, co skupiam się na swoich podopiecznych. Za każdym razem zatem obserwuję tutee, mówię mu, co widzę; następnie próbuję dojść do emocji - podążam za nimi, cały czas zadaję pytanie: co Ci to robi? Jakie masz emocje, wrażenia z tym związane? A wszystko to, by dotknąć sfery potrzeb – by ostatecznie tutee sam uświadomił sobie, czego tak naprawdę chce i potrzebuje. To są często bardzo „mocne” rozmowy i refleksje, które i dla mnie i dla moich tutee mają czasem charakter „olśnień”.

Ostatni z kroków – prośba - to raczej rodzaj deklaracji tutee przed samym sobą – jakie kroki podejmuję, by moje potrzeby zostały zaspokojone w zdrowy sposób i zgodnie z zobowiązaniami, jakie mam. Można powiedzieć, że jest to wspólne symboliczne przejście pewnej drogi: od skupienia na zewnętrznych zdarzeniach z życia, przez dostrzeżenie emocji i wewnętrznych przejawów tego, co się wydarzyło, aż do głębokiego zrozumienia własnych potrzeb i poszukania strategii na ich zaspokojenie. Tutor jest w tej drodze facylitatorem – ma za zadanie, opierając się na emocjach, towarzyszyć młodemu człowiekowi w procesie samopoznania, ułatwiać ten proces, czasem go uruchamiać… Moje doświadczenia podpowiadają mi, że ten prosty schemat wiele daje młodym ludziom; w pracy wychowawczej skupiamy się często wyłącznie na zachowaniach, a to uczucia powinny prowadzić.

Ostrożnie, emocje!

Wykorzystanie NVC w edukacji ma jednak pewne ograniczenia – zawsze należy wczuć się w to, z czym przychodzi do nas nowy podopieczny, również w to, jakimi wzorcami komunikacji dysponuje. Człowieka, który nie operuje NVC, nie posługuje się językiem emocji - trzeba dopiero oswoić z tym tematem, z jego własnymi emocjami… Osobiście każde spotkanie chciałabym zacząć od pytania: jak się czujesz? Jakie emocje wypełniają Twoje serce? Na początku robiłam to automatycznie, teraz wiem, że nie każdy gotowy jest na takie sformułowanie. To zresztą częsty problem w przypadku NVC, nie tylko na gruncie edukacji szkolnej – profesjonaliści, którzy na co dzień pracują za pomocą metod Rosenberga, którzy niejako odruchowo posługują się komunikatem „ja” i mówią głośno o swoich emocjach, podczas zajęć z ludźmi, którzy nigdy o NVC nie słyszeli - wystawiają się często na śmieszność i brak zrozumienia. Podobnie może być z tutee, który nie jest do tego przyzwyczajony - może on odbierać te komunikaty jako zupełnie nieprzystające, może być nimi „spłoszony”… Mam wrażenie, że wtedy nie budujemy relacji, raczej wystawiamy się na niechęć i duży dystans ze strony tutee. To również kwestia tego, by nie wchodzić za ostro, zbyt głęboko na poziom emocjonalny; młodzi ludzie nie lubią czuć się krańcowo odsłonięci…

Kolejnym wyzwaniem przy stosowaniu NVC jest kwestia odpowiedzialności za uczucia, które rodzą się w nas i w drugim człowieku. Z jednej strony warto budować poczucie, że emocje nie są dobre ani złe, że mają prawo pojawić się – w każdym rodzaju… Z drugiej strony – należy cały czas być świadomym, co w sferze moich (jako tutora) emocji się dzieje. Ciekawym zagadnieniem jest tu kwestia uczuć rzekomych, o których pisze Rosenberg – nie pochodzą one z serca, a z głowy i tak naprawdę dotyczą tego, co myślę o drugim człowieku; zaliczamy do nich gniew, poczucie winy czy wstyd. Za tymi emocjami, jakie mogą pojawić się u tutora, nie idą prawdziwe poruszenia naszych potrzeb, a raczej poczucie pewnych powinności („ja jako tutor powinnam”, „mój tutee powinien…”). Wyrażanie uczuć rzekomych jest też oceniające dla drugiego człowieka i blokuje komunikację („Czuję się przez ciebie oszukana…”). Można powiedzieć, że takie tropienie własnych odczuć i języka, którym się posługujemy jest przesadą, a jednak to od takich szczegółów zależy jakość naszego kontaktu z tutee.

Inną kwestią dotyczącą odpowiedzialności za własne emocje jest to, że zwłaszcza na początku tutorskiej drogi, tutor tak bardzo angażuje się w relację, że przejmuje niejako uczucia drugiej osoby, zaraża się nimi. To nie jest dobre dla relacji, myślę nawet, że może to budować poczucie osaczenia… Poza tym może prowadzić do uruchomienia nieświadomej manipulacji, gdy tutor tak bardzo skupia się na emocjach tutee, że nie zostawia już przestrzeni na chęć dowiedzenia się, jak jest naprawdę. Stąd ważne zalecenie „zawsze dwa kroki za tutee, a nie razem z nim” - właśnie po to, by mieć dystans i cały czas upewniać się, w którą stronę tutee zmierza i co tak naprawdę czuje… Zawsze potrzeba pewnego dystansu, by stworzyć przestrzeń dla podmiotowości drugiego człowieka, by on mógł poczuć, że są w nim określone emocje, intencje, zaspokojone i niezaspokojone potrzeby… Tylko takie podejście zapewnia w moim odczuciu przejęcie odpowiedzialności za siebie i uruchamia rozwój na różnych polach.

Nie jest łatwo, ale warto...

Powyższe wątpliwości nie przekreślają sensu stosowania metod proponowanych przez Marshalla Rozenberga, wymagają one jednak otwartości i przede wszystkim wytrwałości. Emocje są tak skomplikowaną przestrzenią, że wymagają od nas ciągłego skupienia, wysiłku, cierpliwości. Życie i reakcje emocjonalne drugiej strony są poza tym tak różnorodne, że można mieć wrażenie, że metody to jedno, a życie - drugie. Szybko pojawić się może zniechęcenie i powrót to utartych sposobów rozmawiania. Potrzeba zatem, by nowe formy komunikacji, oparte właśnie na uważnej obserwacji uczuć zostały dostosowane do indywidualnych potrzeb i zaczęły być stosowane niejako odruchowo… To wymaga czasu i pewnej wytrwałości, bo nie wszyscy jesteśmy na tyle otwarci, a nawet odważni, by w pracy z tutee postawić właśnie na emocje – podopiecznego i swoje własne. Słuchając tutorów podczas spotkań superwizyjnych i obserwując własną pracę, mam czasem wrażenie, że dostrzeżenie emocji i skupienie się na nich jest traktowane jak „teren zaminowany”, na który staramy się nie wstępować, głownie ze strachu i lęku przed utratą kontroli… A chyba właśnie w tej przestrzeni kryje się tak naprawdę źródło prawdy, a co za tym idzie - ewentualnej zmiany.

Emocje odgrywają niebagatelną rolę w komunikowaniu się i budowaniu relacji – warto je dostrzegać i świadomie wykorzystywać. By tak się działo trzeba mieć w sobie gotowość do wchodzenia w relacje; trzeba postawić na skupienie: po pierwsze na osobie, po drugie na relacji, po trzecie -  na procesie grupowym, a dopiero po czwarte: na zadaniach, celach, programach, rozkładach. W rzeczywistości szkolnej przekładać się to może na regularną pracę z tutee, ale też na zwykłe zatrzymanie w biegu przez szkolny korytarz, przycupnięcie z uczniem, który chce chwilę porozmawiać. To też szczere zainteresowanie, to prosta ludzka otwartość na drugiego: zapamiętywanie imienia, jasne i pełne zainteresowania spojrzenie, pogodny uśmiech. Dla wielu uczniów takie „zaproszenie” wystarczy, by otworzyć przed dorosłym (tutorem) świat własnych emocji.

 

Łatwo Ci podążać za emocjami uczniów?

Czy jest to dla Ciebie raczej "zamknięta księga"?

 

Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej o tutoringu - zajrzyj TU, TU i TUTAJ.

 

 

Relacje nauczyciel-uczeń Relacyjne różności Tutoring w praktyce

Zostaw komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Poprzedni post
Linkin Park, czyli miejsce, gdzie parkują polecane przeze mnie linki.
Następny post
Jak nauczyć dziecko kochać sport?

Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.
Dowiedz się więcej.

Call Now Button