Sukcesy i porażki Szkoły Dobrej Relacji – podsumowanie na pierwsze urodziny bloga
Nie lubię tych słów: sukces, porażka… Jestem wobec nich ostrożna, bo brzmią dość kategorycznie. A ja od pewnego czasu – zarówno w szkolnych relacjach, jak i w życiu staram się odchodzić od „kategoryczności”. Zauważyłam, że lepiej podchodzić do siebie i do ludzi nieco łagodniej i nie używać żadnych kategorii, by kogokolwiek szufladkować…
Nie ma porażek…
O błędach i ich akceptowaniu pisałam sporo w tym artykule. Nie ma dla mnie i dla moich uczniów błędów – są raczej okazje do nauki, wyzwania, nowe perspektywy. Są przystanki na drodze rozwoju, są „katapulty”, „trampoliny”, na których wybijamy się, by zrozumieć więcej i poznać głębiej poruszane zagadnienia. Gdy ktoś z nas robi błąd – cieszymy się, a nawet sobie dziękujemy, bo traktujemy błędy jako prezenty. Tak chcę traktować porażki, o których napiszę za chwilę.
A zatem – jakie relacyjne „porażki” zaliczyłam – nie tylko w ostatnim roku, ale w ogóle podczas mojej szkolnej przygody? To nie będą konkrety, to raczej błędy w myśleniu i niewspierające relacji przekonania. Wymieniam kilka z nich, wszystkim im jestem wdzięczna i mam nadzieję, że przydatne będą dla Was, żeby coraz bardziej świadomie wchodzić w szkolne relacje.
- Byłam nauczycielem żelaznej dyscypliny – na początku mojej kariery zawodowej bardzo często tworzyłam zasady, regulaminy, „przykazania” – dotyczące moich kontaktów z uczniami i rodzicami. Wynikało to z mojej potrzeby bezpieczeństwa – czułam się dzięki nim pewnie. Łatwiej ustalić zasady, kontrolować ich przestrzeganie, egzekwować konsekwencje niż słuchać uczniów i samej siebie. To nie służyło relacjom, to nie służyło budowaniu kontaktu. Kiedyś dostałam od mojej uczennicy karteczkę o treści: „Pani Natalio, bardzo panią lubię, tylko gdyby Pani czasem odpuściła żelazną konsekwencję…”. To mnie poraziło. Dziś bardzo uważnie przyglądam się temu, co robię i czy nie wpadam w to żelazne usztywnienie. Czy to oznacza, że dziś jestem nauczycielem bez zasad? W żadnym wypadku, ale zasady idą u mnie równolegle ze słuchaniem ucznia i wiem, że „żelazna konsekwencja” wcale nie uczy uczniów przestrzegania zasad, raczej ich skrytego omijania.
- Byłam nauczycielem, który zajeżdżał siebie i innych – moją wieloletnią porażką było to, że wymagałam od siebie za dużo i uważałam, że w związku z tym mogę dużo wymagać od uczniów. Jeśli w ogóle odpoczywałam, to był to kolejny punkt do odhaczenia w moim harmonogramie. Z uczniami nie miałam wytchnienia – każdą minutę wykorzystywałam na to, żeby wprowadzić nowe zagadnienie, przekazać jakąś wiedzę. Wydawało mi się, że jeśli nauczę ich ciężkiej pracy i wysiłku, to będzie im w życiu łatwiej. Zupełnie nie widziałam tego, że i tak mają trudno i że rzadko powinno chodzić o to, by im jeszcze dokładać… Teraz odpuszczam… Jestem łagodna dla siebie i uczniów, co nie znaczy, że nie stawiam przed sobą i nimi wyzwań – ale podchodzę do nich z zupełnie innym nastawieniem.
- Byłam nauczycielem metodycznych fajerwerków – kiedyś wydawało mi się, że lekcja musi skrzyć się metodycznymi fajerwerkami – innowacjami, nowymi pomysłami, wysublimowanymi metodami aktywnymi itp. To mnie wyczerpywało, a uczniom…nawet się podobało, ale nie miało to szczególnego przełożenia na wyniki. Okazuje się, że dużo ważniejsze jest bycie blisko, słuchanie młodych ludzi, danie przestrzeni na wyrażenie swoich poglądów. Nie wiedza i nie metody są najważniejsze w mojej pedagogicznej praktyce, a właśnie relacje i ich budowanie: te „przegadane” lekcje często okazują się być bardziej wspierające i rozwijające niż napakowany wiedzą wykład czy „wyczesane” zadanie w grupach.
- Byłam „samotną wilczycą” – odkąd pamiętam, byłam nauczycielem, który robi swoje i wychodzi z pracy. Trudno było mi otwierać się na innych, współpraca zawsze kojarzyła mi się z udręką robienia „nie po mojemu”. To zmienia się powoli, ale widzę że nawet niewielka otwartość z mojej strony zmienia wiele w moim zawodowym (i nie tylko) życiu. Chcę się od innych uczyć, chcę innych inspirować, chcę prosić o pomoc (bez lęku i bez poczucia niższości) i chcę dawać wsparcie (bez poczucia fałszywej wyższości). Szkoła jest wspólnotą i chcę ją aktywnie tworzyć wraz z innymi nauczycielami (więcej przeczytasz o tym TU).
Sukcesy – brrr… jak to brzmi…
Słowa „sukces” też nie lubię – sugeruje ono, że nasze osiągnięcia muszą być wielkie, poważne, konkretne, mierzalne itp. Za tym czai się poczucie, że wartościowe jest tylko to, w co włożyliśmy wiele wysiłku, poświęcenia, wypruliśmy sobie żyły… Nie chcę traktować w ten sposób siebie, uczniów, ludzi (pisałam o tym TUTAJ). Moja wartość nie zależy od moich sukcesów lub ich braku, a cieszyć się potrafię z każdej małej nawet rzeczy, która jest związana z moją pracą.
Co zatem mogę uznać za mój relacyjny “sukces”:
- Jestem relacyjną nauczycielką – lubię konflikty: kiedyś każdy konflikt traktowałam jako dowód mojej niekompetencji – zarówno konflikt pomiędzy uczniami, jak i mój osobisty (np. z innym nauczycielem). Praca nad sobą, nad własną samoświadomością doprowadziła mnie do punktu, w którym cieszę się, gdy pojawiają się konflikty – świadczy to o tym, że ludzie są prawdziwi i że się między sobą różnią. Nie znaczy to, że z konfliktami nic nie robię – to dla mnie zawsze okazja do uruchomienia ciekawości na drugiego człowieka i szerszego spojrzenia na problem. Dlatego tak często zapraszam moich uczniów (i moich czytelników) do tego, by się ze mną nie zgadzali:)
- Jestem relacyjną nauczycielką – zaglądam pod „podszewkę”: kiedyś sporo czasu poświęcałam na “walkę” z nieakceptowanymi (przeze mnie, wtedy) zachowaniami uczniów – uczeń np. “rozwalał” lekcję, a ja poruszałam niebo i ziemię, żeby zmienić jego zachowanie. Dziś każdorazowo “zaglądam pod podszewkę” – szukam przyczyn zachowania i pracuję z nimi; staram się zobaczyć ucznia takiego, jakim on jest. W wyrobieniu takiego nawyku bardzo pomogło mi NVC (NonViolent Communication, Porozumienie Bez Przemocy Marshalla Rosenberga), które uczy ludzi rozpoznawania, jakie niezaspokojone potrzeby stoją za naszymi zachowaniami.
- Jestem relacyjną nauczycielką – jestem sobą, a nie przedstawicielką instytucji: zawsze byłam osobą bardzo ekspresywną i nie miałam problemu z dzieleniem się z uczniami cząstką swojej prywatności. Teraz jednak robię to z dużo większą świadomością. Badania pokazują też, że autentyczność i wychodzenie z nauczycielskiej roli to jeden z najważniejszych czynników budujących relacje pomiędzy uczniem a nauczycielem. Z drugiej strony wiem, że zachowywanie dystansu i przyjmowanie roli przedstawiciela instytucji przynosi poczucie bezpieczeństwa i stabilności – nie trzeba opierać się na intuicji, nie trzeba pokazywać własnych emocji. Moje doświadczenia podpowiadają mi jednak, żebyśmy postawili na autentyczność – zarówno w relacji z uczniami, jak i rodzicami. Ludzie chcą spotykać w szkole ludzi, a nie funkcjonariuszy.
- Jestem relacyjną nauczycielką – dbam o siebie: temat dobrostanu nauczyciela jest z jednej strony dość „wyświechtany” (wciąż kolejni eksperci i blogerzy edukacyjni go poruszają, sama pisałam o tym w tym artykule), a z drugiej wciąż traktowany „hasłowo” – ktoś rzuci temat i parę ogólników. Dla mnie to zagadnienie bardzo żywe – od lat dostaję pytania: „jak ty to godzisz: praca na etacie w szkole, trójka dzieci, rozwój pasji itd.?”. Kiedyś takie pytania napawały mnie dumą, że „ogarniam” i sobie radzę. Dziś odpowiadam: „Uczę się sobie NIE radzić” (nie ogarniać, nie godzić…). Uczę się odpuszczać i wybierać siebie – w bardzo szerokim znaczeniu. Coraz więcej mam sukcesów na tym polu:
- Uczę się dbać o zdrowe nawyki: sen, zdrowe jedzenie, ruch – odpuszczając (odkładając, upraszczając) wypełnianie ton szkolnej biurokracji,
- Uczę się dbać o chwilę wyciszenia, o łapanie kontaktu ze sobą – odpuszczając pomysły na kolejne szkolne projekty, w które mogłabym się zaangażować,
- Uczę się resetowania emocjonalnego podczas czasu z rodziną – odpuszczając odpowiadanie na wiadomości uczniów i rodziców po 15,
- Uczę się wyznaczać granice czasu, które przeznaczam na bycie z innymi i bycie sama ze sobą – asertywnie komunikując, czego mi potrzeba i dlaczego to dla mnie ważne.
Niektórym przyjdzie do głowy, że to checklista „egoistycznego nauczyciela” – nie zgodzę się z tym: dobre relacje w szkole mogę budować tylko wtedy, gdy wcześniej zadbam o naładowanie własnego akumulatora, własnych fizycznych i psychicznych baterii… To jedno z największych odkryć i jeden z najważniejszych sukcesów Szkoły Dobrej Relacji.
A jakie są WASZE sukcesy i porażki w szkolnych relacjach? Wiem, że bardzo trudno odpowiedzieć na to pytanie. Dlatego może zamieńmy je na podzielenie się tym, z czego jesteście dumni, a z czym nadal macie problem, jeśli chodzi o relacje… Czekam na Wasze komentarze!
Zostaw komentarz